czwartek, 10 stycznia 2019

Audaces fortuna iuvat

Brak komentarzy:


Płatki śniegu przecinały ciemne niebo, gdy Szymon siedział zgarbiony nad książką. Jego powieki z każdym przeczytanym zdaniem robiły się coraz cięższe. Obiecał jednak mamie, że nie przyniesie kolejnej jedynki z polskiego do domu i zamierzał dotrzymać słowa.

- Biorę na świadka Boga, ciebie, dostojny panie, i całe rycerstwo tej ziemi, jakom nie winien tej krwi, która będzie przelana.
Na te słowa ścisnęły się znów serca, że Krzyżak tak był pewien siebie i swego zwycięstwa. Lecz Zbyszko, mając duszę prostą, zwrócił się do swego Czecha i rzekł:
- Śmierdzi mi ta krzyżacka chwalba, gdyż byłaby do rzeczy po mojej śmierci, nie zaś pókim żyw. Ma też ów samochwał pawi czub na hełmie, a ja nasamprzód takich trzy ślubował, a potem ile paliców u rąk. Bóg zdarzył!

— Szlag mnie jasny trafi, nic nie rozumiem z tych „Krzyżaków”! — krzyknął, waląc pięścią w stół.
Jak powszechnie wiadomo, powieści Henryka Sienkiewicza były dla współczesnej młodzieży niezwykle „trudne”, m.in. przez obecność archaizmów. Co więc powiedzieć miał Szymek, zmagający się z dysleksją, która nieraz dawała mu w kość? Mimo ciężkiej pracy włożonej w czytanie i pisanie, te czynności nadal szły mu dość opornie.
Zezłoszczony brunet cisnął książką o podłogę. Od zawsze, gdy coś mu nie wychodziło, reagował agresją, przez co niejednokrotnie lądował u pani pedagog. I tak jak we wcześniejszych przypadkach, tak też teraz, dopiero po czynie dokonanym zdał sobie sprawę, co właściwie zrobił. Zdawał sobie sprawę, że rzucając książką o podłogę, wykazał się totalnym brakiem szacunku względem jego mamy, która ciężko pracowała w pizzerii, aby utrzymać go i siebie. Westchnął ciężko, karcąc siebie w duchu, po czym wstał i schylił się po lekturę. Gdy dotknął okładki, niespodziewanie wokół niego zabłysła złota poświata, a świat na sekundę zawirował.
W ciągu chwili przeniósł się ze swojego pokoju do… gospody? Zdezorientowany, rozejrzał się dookoła. Z szokiem wymalowanym na twarzy przyjrzał się ubraniu, które miał na sobie: starym, znoszonym spodniom, butom sięgającym do kolan oraz białej koszuli z za długimi rękawami. W jego rękach spoczywała lektura, którą jeszcze sekundę temu podnosił z ziemi. Nim jednak zdążył się zastanowić nad tym, co się stało, do jego uszu dotarł piękny, anieli głos pewnej przepięknej dziewczyny, odzianej w niebieską suknie oraz czerwone trzewiczki. Szymon z zachwytem wsłuchał się w jej śpiew.

Gdybym Ci ja miała
Skrzydłeczka jak gąska,
Poleciałaby ja
Za Jaśkiem do Śląska!
Usiadłaby ci ja
Na Śląskowskim płocie:
Przypatrz się, Jasiulku,
Ubogiej sierocie.

Cudowny śpiew dziewczyny zagłuszyła mu rozmowa dwóch mężczyzn, stojących obok niego.
— Co to za jedna? — spytał przystojny, dobrze zbudowany młodzieniec.
— To jest dzieweczka z dworu księżnej. Nie brak ci u nas rybałtów, którzy dwór rozweselają, ale z niej najmilszy rybałcik i księżna niczyich pieśni tak chciwie nie słucha.
— Nie dziwno mi to. Myślałem, że zgoła anioł, i odpatrzyć się nie mogę. Jakże ją wołają?
— A to nie słyszeliście? Danusia, a jej ojciec jest Jurand ze Spychowa, komes możny i mężny, który do przedchorągiewnych należy.
Gdy Szymon dostrzegł zachwyt wymalowany na twarzy młodzieńca, który ewidentnie zakochał się w Danusi od pierwszego wejrzenia, olśniło go. Tuż obok niego znajdował się najprawdziwszy Zbyszko z Bogdańca!
Nim zdążył cokolwiek z siebie wykrztusić, niespodziewanie jeden z rybałtów, który niewątpliwie zmagał się z nadwagą, podniósł się nagle, przez co ława zachwiała się, a Danusia stojąca na niej, poleciała na przodu. Ależ cóż to było za widowisko, gdy w mgnieniu oka obok niej zjawił się Zbyszko i w ostatniej chwili ją złapał. Nim oboje zdali sobie sprawę, co się właśnie wydarzyło, księżna krzyknęła:
— Oto rycerz Danusin! Bywajże, rycerzyku, i oddaj nam naszą miłą śpiewaczkę!
— Niechże będzie wedle waszych słów, miłościwa pani! — odparł młodzieniec, nadal trzymając na rękach młodą Jurandównę. — Pora tej wdzięcznej panience mieć swego rycerza, a pora i mnie mieć swoją panią, której urodę i cnoty będę wyznawał, za czym z waszym pozwoleństwem tej oto właśnie chcę ślubować i do śmierci wiernym jej w każdej przygodzie ostać.
A Szymonowi aż z wrażenia książka wypadła z rąk, otwierając się na jakiejś przypadkowej stronie i nim brunet zdążył jakkolwiek zareagować, wokół niego ponownie pojawiła się złota poświata, a otoczenie zmieniło się diametralnie.
Znalazł się na placu, a wokół niego było mnóstwo ludzi. Oni wszyscy, odziani w czarne ubrania… płakali. Szymon domyślił się o co chodzi — śmierć królowej Jadwigi i jej dziecka. Zerknął do książki, po czym przesunął parę stron dalej, a złota poświata przeniosła go do kolejnego wydarzenia.
Zbyszko z Bogdańca, przytrzymywany przez strażników, szedł dumnie w stronę swojego egzekutora. Niespodziewanie z tłumu wyrwał się pewien człowiek, a u jego boku kroczyła Danuśka, jak zwykle piękna, choć wtedy nieco wystraszona. Z bladym uśmiechem na ustach, założyła białą chustę na głowę skazańca, co oznaczało, że chce wyjść za niego za mąż, dzięki czemu zostaje on zwolniony ze śmierci. Gdy tłum ogarnęła euforia, Szymon postanowił pójść dalej.
Sceneria zmieniła się diametralnie. Dookoła Szymona rozlewał się krajobraz leśny w najpiękniejszej swojej okazałości. Liście tańczyły przy akompaniamencie wiatru, księżyc zaglądał do wnętrza boru przez szpary między drzewami, a w oddali słychać było pohukiwanie sowy.
— Szymonie, pośpieszże się — szepnął w stronę bruneta Zbyszko.
Zdezorientowany, bez słowa podążył za Zbyszkiem, który na palcach skradał się wśród gęstwiny krzaków, trzymając w ręku widły. Gdy ten przystanął przy drzewie, przekazał gestem nastolatkowi, aby zachował ciszę. Czekali godzinę, potem kolejną w absolutnej ciszy.
— Niedźwiedź nie przyszedłby tu przecie spać pod barcią, a wilk byłby mnie już zawietrzył i też by nie czekał do rana.
I nagle do uszu obu dotarł odgłos łamanej gałęzi. Po plecach Szymona przeszły dreszcze. Nie potrafił uwierzyć w to, że bierze udział w najprawdziwszym polowaniu na najprawdziwszego niedźwiedzia z najprawdziwszym Zbyszkiem z Bogdańca! Gdy dostrzegł, że bohater powieści Sienkiewicza wytęża słuch i przygotowuje się do ataku, poczuł jakby serce miało wyskoczyć mu zaraz z klatki piersiowej.
— Bywaj, dziadku!
Zbyszko z impetem wbił widły w pierś zwierzęcia. Z gardła niedźwiedzia wydarł się przerażający ryk, który otulił cały bór trwogą. Zwierz zaczął się wierzgać, co tylko pogarszało jego sytuację. Nogi Szymona miękły, widząc krew spływającą po widłach. Dostrzegł drżące ze zmęczenia ręce Zbyszka, który ostatkami sił utrzymywał potężne stworzenie.
— Szymonie, pomocy! — krzyknął.
Brunet jednak tkwił w szoku, nie potrafił poruszyć się o milimetr, a wszelakie słowa, które nasuwały mu się na język, ugrzęzły mu w gardle.
Niespodziewanie, kiedy Zbyszko się zachwiał, na pomoc przyszła mu jakaś ciemna postać, która w ostatniej chwili podparła drugimi widłami niedźwiedzia i krzyknęła młodzieńcowi nad uchem:
— Toporem!
A ten bez zastanowienia chwycił rękojeść broni i szybkimi, mocnymi ciosami dobił zwierzynę. Szymon poczuł, jak pizza, którą zjadł jeszcze u siebie w domu, podchodzi mu do gardła, a po chwili zwymiotował, nie mogąc patrzeć na widok zmasakrowanego zwierzęcia. Ostatnie słowa, które usłyszał, nim przeniósł się do kolejnej sceny, brzmiały:
— Ktoś jest?
— Jagienka! 
Tym razem, książka ponownie przeniosła go do pomieszczenia, a obok niego znowu widniał Zbyszko. Lecz ku zdziwieniu Szymona, to nie był ten sam mężny, uśmiechnięty Zbyszko, lecz schorowany, z obojętnością wymalowaną na twarzy, leżący na łóżku młodzieniec. Nim zdążył się odezwać, niespodziewanie do sali wpadła Danuśka.  
— Czech, jagódko, wrócił?
— A co tam Czech! Lepszą ja ci tu nowinę przynoszę. Pan cię rycerzem pasował i ot, co ci przeze mnie posyła — powiedziała, kładąc przy nim pas i złote ostrogi.
— Jakże to mógł mnie rycerzem pasować? — odparł, zauważalnie szczęśliwy.
Nagle do pomieszczenia weszła księżna. Zbyszko próbował podnieść się do pozycji siedzącej, lecz choroba skutecznie mu to uniemożliwiła. Następnie do sali weszli kolejno ksiądz Wyszoniek, Mrokowa, kilku innych dworzan oraz książę Janusz, który rzekł:
— Wiecie! Nie ma to ludziom być dziwno, że za mężne a zacne uczynki jest zapłata, bo jeśliby cnota miała ostać bez nagrody, tedy i nieprawości ludzkie chodziłyby po świecie bez kary. A żeś ty żywota nie szczędził i z utratą zdrowia od srogiej żałoby nas bronił, przeto pozwalamy ci pasem rycerskim się przepasać i we czci a sławie odtąd chadzać.
Szymon bawiąc się krawędziami stron książki, nieświadomie przeniósł się do kolejnej sceny. W jednej ręce trzymał powieść, a w drugiej lejce. Siedział na czarnym, przepięknym koniu, poruszającym się z niezwykłą gracją do przodu, wśród orszaku.
— Postój! — zawołał twardym głosem Zbyszko.
Brunet skierował wzrok w stronę rycerza i zszokowany dostrzegł w jego ramionach Danuśkę, która zdecydowanie nie wyglądała dobrze. Tak jak rozkazał, wszyscy zatrzymali się. Szymon niezdarnie zszedł z konia, po czym podążył pospiesznie za Zbyszkiem, który szedł w stronę łąki, trzymając czule swoją ukochaną. Gdy prawie go dogonił, poczuł, jak ktoś szarpie go za koszulę. Został przytrzymany przez Hlawę — wiernego giermka Zbyszka.
— Dajże mu spokój, chłopcze. Tyleż biedny wycierpiał.
— Co się stało? — spytał zdezorientowany Szymon.
— A tyż co, przespał całą wyprawę? Krzyżaki cholerne załatwiły Juranda… Ach, płakać tylko, gdy się patrzy na Juranda. Gdzież jest jego dłoń, któraż niejednego miecza dosięgła, język, który niesamowite mowy pozwalał mu wygłaszać i oczy, które widziały to, czego niejedne nie dostrzegały. I teraz biedna panienka! Zwariowało dziewczę przez tych brutali!
Szymona zatkało. Nie wiedząc, co odpowiedzieć, przeniósł wzrok na parę zakochanych. Danuśka, która niegdyś była piękną dziewczyną śpiewającą w gospodzie, w tamtym momencie przypominała wrak człowieka — blada, wycieńczona, schorowana. Szymon mimo zakazu Hlawy, podszedł do Zbyszka. Przykucnąwszy przy nim, położył dłoń na jego ramieniu w geście wsparcia.
— Kwiecie pachnie... — wyszeptała nagle, ledwo słyszalnie Danuśka.
— Danusiu! Danusiu! — wykrzyczał uradowany Zbyszko.
— Zbyszko! — odparła żywiej, próbując wyciągając do niego ręce.
— Przebudziłaś się! — przytulił ją mocniej. — O, Bogu chwała... Bogu...
Danuśka rozglądała się dookoła, tym razem już nieco żywiej, nie przestając się uśmiechać, niczym dziecko, które dostało nową zabawkę.
— Gdziem jest? — spytała.
— Przy mnieś jest! Pod Spychowem! Do tatusia jedziemy. Skończona twoja niedola! Oj! Danuśko moja! Oj, Danuśko! Szukałem cię i odbiłem. Nie w niemieckiej tyś już mocy. Nie bój się! Zaraz będzie Spychów. Chorzałaś, ale Pan Jezus się zmiłował! Ile było boleści, ile płakania! Danuśko!... Teraz już dobrze!... Nic, jeno szczęśliwość przed tobą. Ej, com się naszukał!... com się nawędrował!... Ej, mocny Boże!... Ej!
— Toś ty nie zabaczył mnie? — spytała, a po jej policzku spłynęła pojedyncza łza.
— Ja miałbym ciebie zabaczyć!
Zapadła cisza. Oboje wpatrywali się w siebie z miłością, jakiej Szymon jeszcze nie widział. O dziwo, tak byli w siebie zapatrzeni, że nawet nie zdali sobie sprawy z obecności chłopaka. I choć brunet zdawał sobie sprawę, iż powinien odejść, nie przeszkadzać parze, to jednak ciekawość i przeczucie, które mówiło mu, że coś ważnego się zaraz wydarzy, nie pozwoliły mu na to. Cóż, jak się okazało, miały rację.
— Co zaś, jagódko, mówisz? — spytał Zbyszko, przysuwając ucho do ust Jurandównej, gdyż nie dosłyszał jej szeptu.
— Kwiecie pachnie...
— Bośmy przy łące — odrzekł. — Ale wnet pojedziem dalej. Do tatusia, któren też z niewoli wybawion. I będziesz moja do śmierci. Słyszyszże ty mnie dobrze? I rozumiesz?
Danuśka jednak wyglądała, jakby te słowa w ogóle do niej nie dotarły. Z każdą sekundą jej wygląd pogarszał się. Stawała się coraz bardziej blada, a na jej twarzy wystąpiły krople potu.
— Co ci jest? — zapytał przerażony Zbyszko. Nie otrzymawszy odpowiedzi, powtórzył. — Co ci jest?
— Ciemno… — wyszeptała.
— Ciemno? Słonko świeci, a tobie ciemno? Dopiero co mówiłaś przytomnie! Na imię Boskie, rzeknij choć słowo!
Nie potrafiła nic z siebie wydusić. Ręce jej zaczęły się trząść, a wzrok ogarnęła przerażająca pustka.
— Danuśka! O Jezu miłosierny!... Poczekaj choć do Spycho-wa! poczekaj! poczekaj! O Jezu! Jezu! Jezu!
Szymon spuścił wzrok. Z okropnym bólem serca wsłuchiwał się w rozpaczliwe wołanie Zbyszka. Młodzieniec przyciskał martwe ciało swojej ukochanej do piersi, płacząc i prosząc Boga o pomoc. Roztrzęsiony brunet wstał, po czym na nogach jak z waty ruszył do przodu, prześlizgując się przez tłum ludzi przyglądających się temu straszliwemu widowisku. Gdy znalazł się przy swoim koniu, wtulił się w jego grzywę i dał upust łzom. Ta scena przypomniała mu o śmierci jego ojca. Pamiętał, jak mama trzymała mocno dłoń taty, gdy ten czerpał ostatnie hausty powietrza, po ciężkiej, kilkuletniej walce z rakiem. Szymon wiedział, że nigdy nie zapomni tego widoku. Chcąc powstrzymać łzy, sięgnął po książkę i przeszedł do wydarzeń opisujących dzień 15. lipca 1410 roku.
Przeniósł się do kościoła, na mszę prowadzoną przez księdza Bartosza z Kłobucka.
Chłopak od razu dostrzegł klęczącego obok niego Zbyszka, który ściskał w ręku różaniec i modlił się. Widział cierpienie wymalowane na jego twarzy. Czyżby nadal nie mógł pogodzić się ze śmiercią Danuśki?
Po chwili msza zakończyła się, a wszyscy zgromadzeni zaczęli wstawać. Szymon w towarzystwie rycerza opuścił mury kościoła, wychodząc na świeże powietrze.
— Ach, jakże myślim o Jagience i mych czterech knypach. Tęsknię za nimi — stwierdził Zbyszko.
— Czterech knypach? — spytał zdezorientowany Szymon.
— No synach moich!
— Kogo?
— No moich i Jagienki, a kogoż innego!
Szymon niemal zachłysnął się powietrzem, kiedy dotarł do niego sens wypowiedzianych przez mężczyznę słów. Zbyszko i Jagienka z gromadką dzieci? Nie potrafił sobie tego wyobrazić. Przed oczami miał jeszcze widok umierającej Danuśki, trzymanej w ramionach ukochanego.
Jego przemyślenia przerwał krzyk szlachcica Hanko Ostyjczyka, który w ciągu jednej chwili dotarł do króla na swoim wiernym rumaku:
— Niemce, miłościwy panie, idą!
Wszyscy rycerze porwali się nagle z miejsc i nim Szymon się obejrzał, znalazł się w namiocie i pomagał Zbyszkowi założyć zbroję.
— Obiecaj mi, chłopcze, że jeśli nie wrócę z tej bitwy z tarczą, zaopiekujesz się kochaną Jagienką i pomożesz jej.
— Oczywiście — odparł lekko zakłopotany brunet.
Niespełna godzinę później mógł podziwiać polską armię, idącą dzielnie do przodu po zwycięstwo. Z ich ust wydobywały się potężne głosy, śpiewające „Bogurodzicę”.

Bogurodzica, dziewica, Bogiem sławiena Maryja!
Twego syna, Gospodzina, matko zwolena Maryja,
Zyszczy nam, spuści nam.
Kiryjelejzon.

A to, co zobaczył potem, już na zawsze utkwiło w jego pamięci. Ukryty za pniem drzewa miał idealny widok na przebieg bitwy.
Pierwsi do boju ruszyli Litwini. Niestety nie udało im się pokonać Niemców. Ba! Niemcy zniszczyli ich bez większego wysiłku! Tatarzy, Besarabia, Wołosi nie mieli szans w walce z potężną armią krzyżacką. Gdy jednak w Krzyżaków uderzyły oddziały polskie, hala zwycięstwa przechyliła się na stronę Jagiełły. Ależ co to było dopiero za widowisko, kiedy krakowska chorągiew została strącona! Polacy ogarnięci furią, z jeszcze większą wściekłością natarli na Niemców. Dookoła wszędzie była krew, która wywoływała u Szymona obrzydzenie. Niezliczona liczba filmów historycznych ani w małym stopniu nie wywarła na chłopaku takiego wrażenia, jakiego doznał w wtedy w tamtym momencie. Mimo niezwykłego, obustronnego okrucieństwa, dostrzegał niezwykłe męstwo i patriotyzm zarówno po jednej, jak i drugiej stronie. Mimo wszystko, nie mógł już patrzeć na to wszystko, dlatego rozsądnie postanowił, żeby przenieść się do ostatniego rozdziału.
Ponownie miał zaszczyt dosiadać tego samego, czarnego konia, którym jechał do Spychowa. Poczuł ulgę, dostrzegając obok siebie Maćka i Zbyszka. Obawiał się, że zginęli w bitwie, ale ku jego szczęściu wyglądali na całych i zdrowych, a po ich minach łatwo można było wywnioskować, iż walka zakończyła się dla nich pozytywnie.
Gdy znaleźli się na rozwidleniu dróg, rycerze ruszyli prawym szlakiem, natomiast koń Szymona niespodziewanie stanął. Chłopak pociągnął za lejce, lecz zwierzę nie poruszyło się ani o milimetr.
— No dalej! — powiedział.
— Szymonie, spójrz! — zawołał Zbyszko, wskazując drugą ścieżkę.
Kiedy brunet zobaczył, że otoczona jest ona złotą poświatą, zrozumiał, co to oznacza. Westchnął ciężko, po czym zszedł z konia. Czując dziwny uścisk w żołądku, spojrzał na swoich towarzyszy. Musiał przyznać, iż między nimi zawiązała się pewnego rodzaju więź, a znajomość jego i Zbyszka można nawet określić mianem przyjaźni. Czuł, że będzie za nim tęsknił.
— Na mnie już czas — rzekł Szymon.
Oni nie odpowiedzieli, jakby wiedzieli, co za chwilę ma się wydarzyć. Jakby wiedzieli już od początku…
Chłopak z bladym uśmiechem wymalowanym na twarzy, ruszył ścieżką, ściskając w ręku lekturę. Po chwili zniknęły pola, bezchmurne niebo, a on znowu znalazł się w swoim pokoju. Rozejrzał się dookoła — na zewnątrz nadal padał śnieg, lampka zawieszona nad biurkiem ciągle świeciła, a data na kalendarzu oraz godzina nie zmieniły się. Spojrzał, na książkę trzymaną ręku, po czym opuszkami palców, pogłaskał jej okładkę. Czując dziwną pustkę w sercu, usiadł na łóżku. Prędko prześledził fragmenty książki i zszokowany stwierdził, że on naprawdę wziął udział w tych wszystkich opisanych wydarzeniach.
— Nie mam pojęcia, co to właściwie było — powiedział sam do siebie. — Nie wiem, czy to już jakieś rozdwojenie jaźni, ale kurde, trzeba przyznać, że Sienkiewicz to jednak był gość.
Zachwycony przeżytymi wydarzeniami, postanowił jeszcze raz, od deski do deski przeczytać „Krzyżaków”, lecz tym razem nie robił tego z przymusu. Przeciwnie, towarzyszyło mu zafascynowanie, pasja i radość.
Chłopak nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, iż z bliska przyglądał mu się duch świętej Wiborady — patronki miłośników książek. Jej serce wypełniała duma, bo ponownie udało jej się przekonać kogoś do tego, by czytał. Czuła, że zaczepiła w Szymonie miłość do literatury.
— Świetna robota.
Wiborada drgnęła. Obróciła się i ku jej zdziwieniu, dostrzegła świętego Beda Wielebnego — patrona historyków.
— Och, witaj, Bedzie. Dziękuję, ale muszę przyznać, że zaskoczyłeś mnie. Co cię tu sprowadza?
— Rozmawiałem ostatnio z świętą Joanną d’Arc i coś wspomniała, że wędrujesz teraz po Polsce. Piękny kraj, historia, naprawdę świetny wybór…
— I naprawdę niski poziom czytelnictwa…
— No cóż, nikt nie powiedział, że będzie łatwo. Niestety, świat zmierza w kierunku, gdzie czytelnictwo czy znajomość historii swojego kraju odchodzi na bok, a ich miejsce zajmuje technologia. Przykre, nie uważasz?
— I to jak — odparła, wzdychając ciężko. — Robię co w swojej mocy, ale wiem, że z technologią nie wygram.
— Cóż, byłoby to niebywale trudne, ale nie niemożliwe — rzekł.
— Naprawdę tak sądzisz?
— Co byś powiedziała o tym, abyśmy połączyli siły? Możemy zawalczyć razem o czytelnictwo i historię. A jeśli nam się nie uda, trudno. Zrobilibyśmy wszystko co w naszej mocy i na pewno nigdy nie dopadłyby nas wyrzuty sumienia, że czegoś nie zrobiliśmy.
— Hm… — Zamyśliła się na moment. — Właściwie, masz rację, zawalczmy. Audaces fortuna iuvat!*


*Audaces fortuna iuvat – Odważnych szczęście wspiera.